Miał być dzień odpoczynku, miał być lekki i przyjemny czas oddechu od trudu obozowej pracy. Wszystko układało się zgodnie z planem, aż nadeszło popołudnie i ruszyliśmy na Czantorię, najwyższy szczyt w Beskidzie Śląskim. Do pokonania mieliśmy około 10 kilometrów wędrówki z tego połowę pod bardzo stromą górę. I kiedy do celu mieliśmy nieco ponad dwa kilometry załamała się pogoda, lunął deszcz a z daleka słychać było grzmoty. Na szczęście natura postraszyła tylko kilka razy i bardzo daleko od nas.
Ostatni odcinek pokonywaliśmy już w stróżce wody, która spływała ze szczytu góry.
Kiedy pokonaliśmy całą trasę i udaliśmy się na polanę naszym oczom ukazał się taki oto widok.
Niektórzy wyglądali na naprawdę zmęczonych a ostatnia kolejka odjechała 15 minut temu. Cóż wracamy „z buta” a do ośrodka baaardzo daleko.
W dół wcale nie było łatwiej niż się wszystkim wydawało ale godzinie 19 dzięki uprzejmości miejscowej firmy przewozowej byliśmy już w ośrodku. Myślę, że przeżyliśmy fajną przygodę potęgowaną ekstremalnymi warunkami pogodowymi, którą zapamiętamy na bardzo długo.
Poniżej mała fotorelacja